– Pamietaj, lady Blakeney – dodal uprzejmie – jezeli bedziesz miala kiedykolwiek zamiar zwrocic sie do mnie, mieszkam przy ulicy Dupuy.
A gdy zniknela w morku nocy, zatarl rece i szepnal triumfalnie:
– Druga wizyta uczyni cuda, piekna mylady.
Rozdzial VIII. W miedzyczasie
Byla juz blisko dwunasta, a oni wciaz jeszcze siedzieli naprzeciwko siebie, rozmawiajac o owej polgodzinie, ktora byla dla niej wiecznoscia. Malgorzata opowiedziala wszystko sir Ffoulkesowi, starajac sie przedstawic wiernemu przyjacielowi w calej pelni otchlan nedzy, ktorej sie z bliska przypatrzyla. Powtorzyla mu kazde polecenie meza, a teraz dopatrywali sie w niektorych enigmatycznych jego slowach ukrytej nadziei.
– Nie bede rozpaczal, lady Blakeney – rzekl z moca sir Andrew – i wypelnie wiernie otrzymane rozkazy. Szyje daje, ze nawet teraz Blakeney mial jakis plan w glowie, piszac te listy i ze najlzejsze nieposluszenstwo z naszej strony mogloby ten plan wniwecz obrocic. Jutro poznym wieczorem odprowadze cie na ulice Charonne. Znajduje sie tam dom, ktory Armand zna z pewnoscia rownie dobrze jak i my. Dowiadywalem sie przed dwoma dniami, czy twoj brat sie tam nie ukrywa, ale Lukasz, stary handlarz tandety, nie mogl mi dac najmniejszej o nim informacji.
Malgorzata opowiedziala tez sir Ffoulkesowi o swym dziwnym spotkaniu z Armandem w ciemnym korytarzu Palacu Sprawiedliwosci.
– Czy mozesz mi to wytlumaczyc, sir Andrewe? – spytala, utkwiwszy w nim swe promienne, glebokie spojrzenie.
– Nie moge – rzekl po chwili wahania – ale zobaczymy go jutro. Nie watpie, ze panna Lange bedzie wiedziala, gdzie go szukac; teraz skoro znamy jej adres, wszelki niepokoj o Armanda skonczy sie.
Powstal z krzesla, tlumaczac sie pozna godzina, ale Malgorzata domyslila sie od razu, ze wierny przyjaciel ukrywa cos przed nia. Spojrzala na niego bystro.
– Czy rzeczywiscie nie rozumiesz postepowania Armanda, sir Andrew? – powtorzyla z prosba w glosie.
– Nie, lady Blakeney – odparl zywo – daje ci slowo, ze nie wiem wiecej o Armandzie niz ty. Percy ma racje – chlopca drecza po prostu wyrzuty sumienia. Ach, gdyby posluchal, jak my wszyscy!
Umilkl, gdyz czujac coraz wieksza niechec do Armanda, nie chcial rozkrwawiac jeszcze bardziej zbolalego serca Malgorzaty.
– Tak chcialo przeznaczenie, lady Blakeney – dodal po chwili milczenia – slepe przeznaczenie… Wielki Boze! Mysl, ze Percy wpadl w rece tych lotrow, wydaje sie tak okropna i nieprawdopodobna, iz chwilami mam wrazenie, ze to tylko senna mara, z ktorej otrzasniemy sie niebawem na dzwiek jego wesolego glosu.
Krzepil ja slowami nadziei, wiedzac, ze zwodzil samego siebie. Wielka odpowiedzialnosc na nim ciazyla. List wodza spoczywal na jego piersiach: przeczyta go w samotnosci, aby wyryc sobie w pamieci kazde slowo, tyczace sie dalszych losow krolewskiego dziecka. Potem zniszczy list, aby nie wpadl w niepozadane rece.
Po chwili pozegnal Malgorzate. Byla wyczerpana duchowo i fizycznie, i jej wierny przyjaciel zastanawial sie z trwoga, jak dlugo bedzie w stanie wytrzymac te meke.
Gdy Malgorzata pozostala sama, probowala zasnac, ale pomimo wysilku sen nie przychodzil. W jej rozgoraczkowanym mozgu stawalo wciaz widmo Percy'ego: znekana glowe opieral o twardy debowy stol, a nieprzyjaciele krzyczeli mu do ucha: „Zbudz sie, obywatelu! Powiedz nam, gdzie jest Kapet!” Szalony strach ja ogarnal, zerwala sie z lozka i cale godziny przesiedziala w otwartym oknie, patrzac w strone szarych murow wiezienia Ch~atelet, niewidocznych wsrod ciemnosci.
Kiedy blysk wesolosci zgasnie w jego oczach? Kiedy wyrwie sie z jego ust bezduszny, ochryply smiech, okropny chichot, zwiastujacy szal?
Widma jakies naigrawaly sie z niej w cieniach nocy, kazdy platek sniegu, muskajacy obramowanie okna, wydawal jej sie twarza o dziwnym, drwiacym usmiechu, kazdy krzyk, krok na ulicy draznil ja i niepokoil.
Zamknela spiesznie okno i zaczela przechadzac sie po pokoju nerwowymi krokami, starajac sie opanowac i wzbudzic w sobie iskierke tego mestwa, ktorego zadal od niej Percy.
Rozdzial IX. Siostry
Nazajutrz byla spokojniejsza. Napila sie kawy, a po ukonczeniu toalety zamierzala wyjsc do miasta, gdy wszedl sir Andrew, aby dowiedziec sie, czy nie miala dla niego polecenia.
– Przyrzeklam Percy'emu, ze pojde wieczorem na ulice de Charonne – rzekla – poniewaz mam kilka godzin czasu, odwiedze tymczasem panne Lange.
– Czy powiedzial ci Blakeney, gdzie mieszka?
– Tak, na Square du Roule. Za pol godziny tam bede.
Poprosil ja o pozwolenie towarzyszenia sobie i wyszli razem w strone Faubourg St. H~onor~e. Snieg przestal padac, ale bylo zimno, czego jednak ani Malgorzata ani sir Andrew nie zauwazyli, tak byli obojetni na to, co sie wokolo nich dzialo. Szli w milczeniu, poki nie dosiegli zniszczonej bramy kolo Square du Roule. Sir Andrew pozegnal Malgorzate ulozywszy sie z nia poprzednio, ze spotkaja sie za godzine w pewnej malej restauracji, zanim udadza sie na daleka ulice de Charonne.
Po uplywie pieciu minut pani Belhomme wprowadzila Malgorzate Blakeney do cichego i pieknego saloniku o dyskretnych tonach obic i staromodnych meblach. Panna Lange siedziala w obszernym fotelu, ktory stanowil jakby stara zlota rame do jej drobnej postaci. Widocznie zajeta byla czytaniem, bo otwarta ksiazka lezala przy niej na stole, ale Malgorzacie zdawalo sie, ze mysli mlodej panienki odlecialy daleko, gdyz na twarzyczce dziewczecia malowala sie wielka powaga, jakby pod wplywem glebokiej troski.
Gdy Malgorzata weszla, Janka powstala z miejsca, zaskoczona nieoczekiwana wizyta i troche oniesmielona widokiem pieknej nieznajomej.
– Przepraszam cie, mademoiselle – rzekla lady Blakeney, gdy po wyjsciu pani Belhomme znalazla sie sam na sam z mloda artystka. – Moje odwiedziny o tak wczesnej porze musza ci sie wydawac bardzo niestosownymi. Jestem Malgorzata St. Just.
Usmiechajac sie, wyciagnela obie rece.
– St. Just? – zawolala Janka.
– Tak, siostra Armanda.
Ciemny rumieniec oblal blade lica dziewczyny, a czarne jej oczy zablysly radoscia. Malgorzata, ktora przygladala sie jej uwaznie, poczula od razu gleboka sympatie do tego uroczego dziecka, niewinnego powodu tylu nieszczesc.
Tymczasem Janka przyblizyla krzeslo do ognia, proszac Malgorzate, by usiadla. Odpowiadala urywanymi slowami i od czasu do czasu rzucala na siostre Armanda krotkie, niespokojne wejrzenia.
– Musisz mi przebaczyc, mademoiselle – rzekla znow Malgorzata lagodnie, chcac uspokoic jej zmieszanie – lecz jestem bardzo niespokojna o mego brata, a nie wiem, gdzie go szukac.
– I w tym celu przyszlas do mnie, madame?
– Czy zle zrobilam?
– Alez nie, tylko dlaczego myslalas, ze… ja bede mogla cie objasnic?
– Zgadlam – odparla Malgorzata z usmiechem.
– Czy slyszalas juz o mnie?
– Owszem.
– Kto ci mowil o mnie? Czy moze Armand?
– Niestety nie. Nie widzialam go od dluzszego czasu, czyli od chwili, gdy cie poznal; ale kilku jego przyjaciol bawi obecnie w Paryzu i jeden z nich opowiedzial mi wszystko.
Rumieniec spotegowal sie na twarzy dziewczecia tak gwaltownie, ze nawet delikatna szyja zarozowila sie, a gdy lady Blakeney usadowila sie wygodnie w fotelu, rzekla niesmialo:
– Armand opowiedzial mi wszystko o tobie, madame. Kocha cie z calego serca.
– Armand i ja bylismy jeszcze dziecmi, gdy stracilismy rodzicow – odparla miekko Malgorzata – i wychowywalismy sie wzajemnie az do mego slubu; on byl najdrozsza dla mnie istota.
– Opowiedzial mi, ze wyszlas za maz za Anglika.
– Tak.
– On bardzo lubi Anglie. Z poczatku obiecywal mi zawsze, ze osiadziemy tam po slubie.
– Czemu mowisz: z poczatku?
– Bo teraz wspomina coraz rzadziej o Anglii.
– Moze ma wrazenie, ze ulozyliscie juz dokladnie swe plany na przyszlosc?