– Ach, tak – rzekl – panna Lange… zapomnialem.
– Zapomniales?… Zapomniales, ze ci mordercy uwiezili ja, najlepsza, najszlachetniejsza, jaka ten podly, zdegenerowany kraj kiedykolwiek wydal!… Dala mi schronienie tylko na jedna godzine. Jestem zdrajca wobec republiki, to prawda, ale ona nic o tym nie wie. Wprowadzilem ja w blad. Ona niewinna – rozumiesz? Przyznaje sie do wszystkiego, ale ja musisz uwolnic.
I stopniowo powracal do dawnego goraczkowego podniecenia, usilujac wyczytac cala prawde z niewzruszonej twarzy Chauvelina.
– Powoli, powoli, przyjacielu – odrzekl dyplomata – myslisz, iz jestem wmieszany w sprawe aresztowania damy, o ktora ci tak chodzi? Zapominasz, ze stoi przed toba zdyskredytowany sluga republiki, ktorej nie potrafil przysluzyc sie w potrzebie. Darowano mi zycie jedynie z litosci za moje wysilki, i nie mam dzis zadnej wladzy wypuszczenia na wolnosc kogokolwiek.
– W takim razie nie masz i prawa aresztowania mnie – odrzekl Armand.
Chauvelin umilkl, a po chwili dodal ze znaczacym usmiechem:
– Ale moge cie wydac… Jestem w dalszym ciagu agentem komitetu bezpieczenstwa publicznego.
– A zatem dobrze – zawolal St. Just. – Wydasz mnie komitetowi, ktory bedzie, zareczam ci, bardzo zadowolony z mojego aresztowania. Poszukiwano mnie juz od dawna, ale ja chcialem byc wolny, aby dopomoc pannie Lange; teraz oddaje sie sam w wasze rece i ponadto obiecuje najuroczystszym slowem honoru, ze nie tylko nie uciekne, ale nikomu nie bedzie wolno mnie ratowac. Dobrowolnie stane sie waszym wiezniem za wolnosc panny Lange.
– Hm… – mruknal Chauvelin – moze da sie to zrobic…
– Naturalnie – zapewnial Armand goraco – moje uwiezienie i smierc beda mialy dla was o wiele wieksza donioslosc, niz stracenie mlodego i niewinnego dziewczecia, za ktorym ujmie sie moze sama publicznosc. Ja zas bede latwa zdobycza: moje znane kontrrewolucyjne zasady, slub mojej siostry z obcym magnatem…
– Twoja znajomosc ze „Szkarlatnym Kwiatem”… – podpowiedzial Chauvelin.
– Slusznie, nie bede sie bronil.
– To dobrze – rzekl Chauvelin ze swa zwykla uprzejmoscia. – A zatem, moj drogi, egzaltowany mlodziencze, idzmy razem do kancelarii mego kolegi H~erona, ktory jest glownym agentem komitetu bezpieczenstwa publicznego. Zlozysz zeznania i postawisz warunki, pod ktorymi oddasz sie w rece komitetu, a posrednio i w rece jego wykonawcy.
Armand zanadto byl pochloniety wlasnymi planami i myslami, aby zauwazyc ironie, z jaka te slowa byly wypowiedziane. Zdawalo mu sie, ze jego osobiste sprawy byly tak wazne dla narodu, jak dla niego samego. W takim usposobieniu trudno zapatrywac sie trzezwo na rzeczy, a zakochanemu mlodziencowi los wybranej nigdy nie zdaje sie przesadzony, dopoki on jeszcze przy zyciu, gotow na wszelkiego rodzaju poswiecenia.
– „Moje zycie za nia!” – oto wzniosly, a czesto szalony krzyk bojowy, ktory doprowadza prawie zawsze do najgorszych nastepstw. Armand, ukladajac sie z najprzebieglejszym i najchytrzejszym szpiegiem rzadu, zapomnial zupelnie o wodzu, towarzyszach i lidze, do ktorej nalezal. Zapal i pragnienie poswiecenia ponosily go. Przygladal sie swemu wrogowi palajacymi oczyma, jakby od niego zalezalo cale jego przyszle szczescie.
Chauvelin skinal na towarzysza, aby szedl za nim. Znalezli sie niebawem w tym samym korytarzu, przez ktory przed dwoma dniami przechodzil de Batz, idac w odwiedziny do H~erona.
Armand szedl z lekkim sercem i sprezystym krokiem, jakby zdazal na spotkanie z
Janka. Zdawalo mu sie, ze niebawem kleknie u jej stop i wyprowadzi ja triumfalnie ku wolnosci i szczesciu.
Rozdzial XVIII. Wyprowadzka
Chauvelin uwazal za zbyteczne prowadzic Armanda dluzej za ramie. W swej dlugiej karierze szpiegowskiej nauczyl sie po mistrzowsku studiowac nature ludzka; choc swego czasu bal sie pobic w slawnym zajsciu z sir Percym Blakeney'em, szczycil sie, ze umie czytac w takich duszach, jak Armanda St. Justa, niby w otwartej ksiedze.
Porywcze usposobienie takich ludzi znal na wyloty, wiedzial dokladnie jak daleko sentymentalna sytuacja zaprowadzi Armanda, ktory byl w gruncie rzeczy rycerski i namietny. Dlatego tez szedl naprzod, nie ogladajac sie nawet, czy Armand podaza za nim.
Mysli jego pochloniete byly mlodym entuzjasta, ktorego nazywal w glebi duszy glupcem; pragnal wyciagnac z tej sytuacji jak najwieksza korzysc dla siebie. Ze „Szkarlatny Kwiat” bawil obecnie w Paryzu, o tym Chauvelin byl przekonany. W jaki sposob wyzyska uwiezienie Armanda do swoich celow to sie dopiero mialo okazac.
Nie watpil, ze „Szkarlatny Kwiat”, ktorego dokladnie poznal, ktorego sie lekal i pod pewnym wzgledem podziwial, nie opusci swego towarzysza. Brat Malgorzaty, uwieziony w Temple, bedzie najlepszym zakladnikiem dla pochwycenia wodza, uragajacego w dalszym ciagu calej armii szpiegow.
Chauvelin slyszal lekki, sprezysty krok Armanda na kamiennych plytach posadzki i nadzieja blysnela w jego ciemnej duszy. Niepohamowana ambicja, tak bardzo upokorzona, wezbrala znow w jego piersi ze zdwojona sila. Poprzysiagl sobie niegdys, ze pokona Blakeney'a i nie zapomnial tej przysiegi; teraz na widok Armanda pragnienie odwetu po ostatniej porazce obudzilo sie na nowo.
Podworze bylo puste i ponure; nieustajacy deszcz, splywajacy z olowianego nieba, spowijal jakby w zaslone kazda kolumne i brame. Korytarz byl zle oswietlony ciemnymi oliwnymi lampami, ale Chauvelin dobrze znal droge. Mieszkanie H~erona wychodzilo na drugie podworze, a droga do niego prowadzila kolo glownej wiezy, gdzie niekoronowany krol Francji przezywal ciezkie dni jako ofiara prostackiego szewca i jego zony.
Pod tym poteznym bastionem Chauvelin zwrocil sie do Armanda. Wskazal palcem w gore.
– Tam znajduje sie Kapet – rzekl sucho. – Wasz rycerski „Szkarlatny Kwiat” nie odwazyl sie jeszcze dotrzec do niego, jak widzisz.
Armand milczal; nietrudno mu bylo zostac obojetnym wobec tej uwagi, gdyz malo go na razie obchodzil Bourbon i losy Francji.
Dwaj mezczyzni doszli teraz do izby posterunkowej. Paru zolnierzy stalo na strazy, a przez otwarte drzwi dochodzil zgielk, halas, przeklenstwa i glosne smiechy.
Pokoj byl jasno oswietlony i Armand mogl dojrzec grupy ludzi stojacych i siedzacych wkolo stolu, zastawionego pucharami i kartami.
Ale halas dochodzil nie tyle z izby posterunkowej, ile ze schodow powyzej.
Zaciekawiony Chauvelin zwrocil sie w te strone wraz ze swym towarzyszem. Otwarte drzwi izby posterunkowej rzucaly oslepiajacy blask na schody, potegujac jeszcze ciemnosc panujaca wkolo. Tu snuly sie jak duchy rozne postacie, przybierajace przy swietle recznych latarn tajemnicze ksztalty.
Armand zauwazyl wielka ilosc ciezkich sprzetow, zagradzajacych klatke schodowa, a gdy minal oswietlona rzesiscie izbe posterunkowa, ujrzal, ze wielkie przedmioty byly meblami przeroznych rozmiarow. Rozebrane drewniane lozko stalo oparte o sciane, czarna wlosiana kanapa zamykala dostep do schodow wiezowych, pietrzyly sie stoly i stolki. W posrodku tego wszystkiego stal krepy czlowiek o nalanej twarzy, wydajacy rozkazy osobom dotad niewidzialnym.
– Hola, papa Simon! – zawolal Chauvelin jowialnie – wyprowadzacie sie dzisiaj, co?
– Tak, dzieki Bogu, jezeli jest Bog – odparl tamten sucho. – Czy to ty, obywatelu Chauvelin?
– We wlasnej osobie. Nie wiedzialem, ze wyprowadzisz sie tak predko. Czy nie ma tu gdzie obywatela H~erona?
– Wlasnie wyszedl – odparl Simon. – Byl u Kapeta, gdy moja zona zamykala smarkacza w srodkowym pokoju, a teraz wrocil do siebie.
Poslugacz z szafa na barkach schodzil wlasnie z gornego pietra, potykajac sie pod ciezarem. Pani Simon szla za nim, podtrzymujac szafe jedna reka.
– Lepiej byloby zaczac ladowac wozy! – krzyknela do meza klotliwym glosem – korytarz juz zanadto przepelniony meblami, przejsc nie mozna.
Spojrzala podejrzliwie na dwoch przybyszow, a gdy uczula na sobie zimny wzrok dyplomaty, wzdrygnela sie jakby pod wplywem chlodu i otulila sie czarnym szalem.