– Prosze opowiedziec mi cos o Anglii – powtorzyla, sadowiac sie wygodnie wsrod poduszek jak zepsute dziecko, czekajace na stara ulubiona bajke. Armanda draznila obecnosc de Batza. Mial ochote opowiedziec tej milej osobce wiele o Anglii, gdyby tylko jego gruby towarzysz raczyl sie oddalic.
Tymczasem czul sie nad wyraz oniesmielony i nie widzial co mowic.
– Bardzo lubie Anglie – zaczal niezrecznie – moja siostra wyszla za Anglika i ja takze osiedlilem sie tam na stale.
– Wsrod emigrantow? – spytala.
Gdy Armand nie odpowiedzial, de Batz podchwycil zywo:
– Nie potrzebujesz sie obawiac, moj drogi Armandzie, panna Lange ma wielu przyjaciol wsrod emigrantow, wszak prawda, pani?
– Alez naturalnie – odparla zywo – mam wszedzie przyjaciol. Ich zapatrywania polityczne nie obchodza mnie wcale. Artysci nie mieszaja sie do polityki. Nigdy nie bede pytala pana o przekonania, obywatelu St. Just. Nazwisko twoje i stosunki rodzinne przemawiaja za tym, ze powinienes byc stronnikiem Robespierre'a, widze cie jednakowoz w towarzystwie de Batza, a mowisz, ze mieszkasz w Anglii.
– On nie jest stronnikiem Robespierre'a – zawyrokowal znow de Batz – a zdaje mi sie, ze moge smialo wyjawic pani, iz moj przyjaciel ma na tym swiecie jeden jedyny ideal, ktory stawia na oltarzu swego serca, uwielbiajac go jak chrzescijanin swego Boga.
– Jakiez to romantyczne! – zawolala, patrzac Armandowi prosto w oczy.
– Powiedz mi, czy twoj ideal jest mezczyzna czy kobieta?
Wymowne spojrzenie odpowiedzialo za niego.
– Kobieta – rzekl cicho.
Wciagnela w siebie odurzajaca won narcyzow i po raz drugi oblala sie goracym rumiencem. Dobroduszny usmiech de Batza pomogl jej ukryc zmieszanie.
– To bylo pieknie powiedziane, kochany Armandzie – rzekl wesolo – lecz zapewniam cie, pani, ze zanim przyprowadzilem go na dzisiejsze przedstawienie, idealem jego byl mezczyzna.
– Mezczyzna! – zawolala z lekka ironia. – Ktoz to?
– Nie ma dla niego innego nazwiska, jak imie malego, niklego kwiatka: „Szkarlatny Kwiat” – odparl de Batz.
– „Szkarlatny Kwiat”! – powtorzyla zdumiona, odrzucajac na bok narcyzy i patrzac na Armanda szeroko otwartymi oczyma. – I ty go znasz, monsieur?
Mimo woli Armand odczul pewien rodzaj rozdraznienia. Choc obecnosc uroczej artystki i jej zainteresowanie sie jego osoba sprawialy mu niewymowna radosc, mial de Batzowi za zle jego niedelikatnosc i brak dyskrecji. Imie wodza bylo dla Armanda swietoscia, a nalezal on do ludzi, ktorzy wymawiaja nazwisko bostwa swych marzen jedynie w obecnosci osob holdujacych tym samym idealom.
I znow pomyslal sobie, ze gdyby nie obecnosc de Batza, opowiedzialby pannie Lange wszystko o „Szkarlatnym Kwiecie”, widzac, ze znalazl w niej godnego sluchacza i kochajace gotowe do pomocy serce; poniewaz jednak uczynic tego nie mogl, wiec odparl krotko:
– Tak, prosze pani, znam go.
– Widziales go? Rozmawiales z nim?
– Tak.
– Ach! Opowiedz mi o nim. Wielu z naszych rodakow ma najwyzsze uznanie dla waszego bohatera angielskiego. Wiemy, ma sie rozumiec, ze jest wrogiem naszego rzadu, ale czujemy, ze nie jest wrogiem Francji. I my jestesmy narodem bohaterow, monsieur – dodala z wdziecznym wyrazem dumy – umiemy wiec ocenic poswiecenie i podziwiamy tajemniczosc, otaczajaca osobe „Szkarlatnego Kwiatu”. Ale wobec tego, ze go znasz, powiedz mi, jak wyglada.
Armand usmiechnal sie. Byl calkowicie pod urokiem mlodej dziewczyny, od ktorej bilo tyle zapalu, tyle artystycznego temperamentu, ze kazde wrazenie odczuwala z wyrafinowana bystroscia i zrozumieniem.
– Jak on wyglada? – powtorzyla.
– Tego nie mam prawa powiedziec ci, pani.
– Nie masz prawa mi powiedziec! – zawolala. – A jezeli rozkaze ci, monsieur?
– Bede milczal nawet pod grozba twojej nielaski.
Spojrzala na niego ze zdumieniem. To rozpieszczone dziecko, uwielbiane przez cale spoleczenstwo, nie spodziewalo sie podobnie otwartej odmowy.
– Co za nudna pedanteria! – mruknela, wzruszajac ramionami z minka rozczarowania – i jakis ty, monsieur, nieuprzejmy dla damy! Nauczyles sie widocznie szkaradnych zwyczajow angielskich. Mowiono mi, ze w Anglii mezczyzni nie maja najmniejszej galanterii dla plci pieknej. Powiedz sam, monsieur – rzekla, zwracajac sie do de Batza – czy nie jestem przesladowana przez los kobieta? Przez cale dwa lata uzywalam wszystkich srodkow, aby dowiedziec sie czegos o tym zajmujacym „Szkarlatnym Kwiecie”, teraz spotykam tego pana, ktory go zna, jak twierdzi, a on odmawia mi wszelkich wyjasnien.
– Obywatel St. Just nie powie na razie ci nic, pani – odparl de Batz z usmiechem – moja obecnosc zamyka mu usta, ale on czeka tylko sposobnosci, aby zwierzyc sie tobie i zapalic w twych pieknych oczach plomien zachwytu nad heroicznymi przygodami tego ksiecia bohaterow. Pewnego dnia wyludzisz z mego dyskretnego przyjaciela Armanda caly sekret – recze za to.
Panna Lange nie odrzekla nic i skryla twarz w biale narcyzy. Ale Armand spostrzegl wsrod kwiatow pare ciemnych oczu, spogladajacych na niego z wyrazem niemej prosby.
Nie poruszyla juz wiecej sprawy „Szkarlatnego Kwiatu”, ani nie pytala o Anglie i po chwili zwrocila rozmowe na sprawy biezace, na pogode, ceny wiktualow i trudnosci ze sluzba od czasu, gdy ja postawiono na rowni z chlebodawcami.
Armand spostrzegl niebawem, ze palace kwestie dnia, okropnosc mordow i wir polityki nie przejmowaly jej zbytnio. Nie lamala dotad swej pieknej glowki nad zagadnieniami socjalnymi i humanitarnymi, nie miala nawet najmniejszej checi do rozmyslania nad tym. Bedac artystka do szpiku kosci, spedzala mlode zycie w ciezkiej pracy; starajac sie dopiac najwyzszej doskonalosci w grze, byla pograzona w nauce podczas dnia, a wieczorem usilowala oddac po mistrzowsku to, czego w dzien sie nauczyla.
Sadzila, ze nic grozic jej nie moglo, skoro pracowala dla rozrywki publicznosci. Temperament artystyczny, oraz otoczenie trzymaly ja z dala od polityki. Krwawe sceny na placu Rewolucji przejmowaly ja dreszczem w ten sam sposob, co tragedie Racine'a lub Sofoklesa, ktorych uczyla sie na pamiec. Miala ten sam rodzaj wspolczucia dla biednej krolowej Marii Antoniny, co dla Marii Stuart, i wylala tylez lez nad krolem Ludwikiem XVI, jak nad Polyeuctem. W ciagu dalszej rozmowy de Batz wspomnial jej o delfinie, ale panna Lange podniosla reke, jakby chcac go powstrzymac i rzekla drzacym, wezbranym od lez glosem:
– Nie wspominaj mi o dziecku, baronie de Batz! Coz moge uczynic dla niego, ja samotna, ciezko pracujaca kobieta? Staram sie nie myslec o nim, gdyz inaczej gotowam znienawidzic wlasnych rodakow i moja nienawisc odbilaby sie w mojej grze, co byloby wiecej niz szalenstwem – dodala z wielka naiwnoscia – bo dziecku i tak nie pomoge, a siebie zgubie. Ale czasem zdaje mi sie, ze umarlabym z radoscia, wiedzac, iz za te cene oddadza meczenskie dziecko tym, ktorzy je kochaja. Ale oni nie wezma mego zycia w zamian za jego zycie! – dodala, usmiechajac sie wsrod lez. – Moje zycie jest niczym wobec jego zycia!
Wkrotce potem pozegnala obu panow. De Batz, uradowany z wieczoru, usmiechal sie z zadowoleniem, a Armand, rozstajac sie z panna Lange, zatrzymal w swej rece jak mogl najdluzej dlon pieknej artystki.
– Wszak odwiedzisz mnie wkrotce, obywatelu St. Just? – spytala.
– Do uslug twoich, pani – odrzekl goraco.
– Jak dlugo pozostaniesz jeszcze w Paryzu?
– W kazdej chwili moga mnie odwolac.
– W takim razie przyjdz pan jutro. Bede wolna okolo czwartej po poludniu, plac du Roule. Nie mozesz sie pomylic, gdyz kazdy wskaze ci dom, w ktorym mieszka obywatelka Lange.
– Jestem na twoje rozkazy, pani – odparl.
Slowa brzmialy sztywno i ceremonialnie, ale oczy mlodzienca wyrazaly niewypowiedziana wdziecznosc i radosc.